Dwie misje na raz... i burze
Wiele osób ma swoje misje
Postrzegam siebie jako faceta z misją - pisałem o tym tutaj - i jestem świadom, że większość osób ma jakąś misję i że nierzadko jesteśmy - nie tylko ja - osobami, które mają wiele misji. Ja widzę jako misję budowanie mojego małżeństwa, tworzenie więzi z dziećmi, pracę w ramach Kościoła czy różne projekty, które co jakiś czas się pojawiają, a które czasem postrzegam jako misję.
Tak jest i teraz. I pół biedy, jeśli te "misje" można realizować jedną po drugiej.
...ale bardzo często nie można i wtedy pojawiają się burze.
Kartka na ścianie
Zanim przejdę do tematu dwóch misji i wynikających z nich problemów napiszę o tabliczce, którą w czasie "narodowej kwarantanny" powiesiliśmy z dziećmi u nich w pokoju. Zawiera ona mądrość sprzed 2000 lat, a pokazałem ją dzieciom (potem moja najstarsza córka przepisała ją na tę kartkę) przy okazji rozwiązywania kolejnej awantury między dziećmi. Jak się odtąd wielokrotnie okazało, ta kartka na ścianie pomogła nie tylko moim dzieciom.
Dwie misje na raz
Wracając do misji, które się czasem nakładają, klasycznym zestawem więcej niż jednej misji na raz jest praca zawodowa, małżeństwo i rodzicielstwo. Każdy z tych obszarów ma swoje wymagania czasowe (ilość godzin), fizyczne (wysiłek fizyczny włożony w dane działania, nie tylko obecność w danym miejscu), intelektualne (wysiłek intelektualny związany z danym obszarem) i emocjonalne (emocje związane z danym obszarem).
Praca zawodowa ma swoje wymagania czasowe, zwykle także jakieś fizyczne (nawet jeśli to praca biurowa), zwykle stawia też jakieś wymagania intelektualne oraz powoduje jakieś emocje. Zwykle też po zakończeniu pracy odczuwamy jakieś tam zmęczenie (u mnie zawiera się ono w skali od lekkiego znużenia do wyczerpania, zależnie od dnia i od wykonanej pracy).
Po czasie poświęconym na pracę następuje czas, w którym królują inne sfery mojego życia: małżeństwo, ojcostwo, czasem służba w Kościele. I chociaż po pracy zwykle mam jakieś tam zmęczenie w sobie, jakiś tam koszt dopisany do mojego "rachunku emocjonalnego", jakiś tam wysiłek fizyczny za sobą (zwykle najmniej jest właśnie tego), to życie toczy się dalej... I tak jak pisałem wcześniej - pół biedy, jeśli "misje" można realizować jedną po drugiej. W innym przypadku następują spiny czyli spięcia, napięcia, nagięcia... słowem: atmosfera gęstnieje, a na horyzoncie pojawiają się burzowe chmury nadchodzącej awantury... i to pomimo kartki, która od wiosny wisi na ścianie w dziecięcym pokoju.
Spiny...
Jestem osobą raczej bardziej wybuchową niż flegmatyczną. Zwykle postrzegam siebie jako radosnego sangwinika, ale w czasie takich burz odkrywam w sobie choleryka. I co gorsza odkrywa go moja rodzina. Moja żona także nie zalicza się do flegmatyków, więc taka mieszanka bywa wybuchowa.
W czasie wiosennej "narodowej kwarantanny" spiny pojawiały się często. To było bardziej zrozumiałe, bo wszyscy (żona, trójka dzieci i ja) byliśmy większość czasu razem w mieszkaniu. Była wtedy z nami moja praca zawodowa wykonywana częściowo zdalnie, praca zawodowa mojej żony wykonywana głównie zdalnie oraz szkoła i przedszkole moich dzieci realizowane w całości zdalnie. Wtedy właśnie - wśród innych aktywności takich jak korona-zamek, o którym napiszę później - postanowiłem sięgnąć do "Podręcznika", żeby znaleźć jakieś rozwiązanie dla siebie, dla żony i dla dzieci.
Ów "Podręcznik" to nasza rodzinna nazwa na Biblię. Skoro uważamy się za chrześcijan - o tym, w co dokładnie wierzę napiszę później - to powinniśmy czerpać z Księgi, którą uważamy za Boże Słowo. A skoro twierdzimy, że Bóg zatroszczył się o nas przygotowując taki podręcznik, to niech ta książka będzie użyteczna.
...i przeprosiny
"Podręcznik" czytam od lat. Przeczytałem go już kilka razy w całości, wciąż staram się mieć z nim bieżący kontakt. Pewnie o tym kiedyś napiszę więcej.
Oczywiście, że "Podręcznik" nie milczy także w sprawie spiny. Ale główną radą na spiny są przeprosiny. Coś, czego bardzo nie lubię: odsunięcie tarczy, schowanie miecza, przyznanie się do błędu i przeprosiny.
Ale warto przyjrzeć się co "Podręcznik" mówi dokładnie, bo nie o same przeprosiny tam chodzi. Przeprosiny są bowiem sposobem zgaszenia pożaru, a warto przecież do wybuchu ognia nie dopuścić.
Zasada
Zasada, którą dla moich dzieci zaczerpnąłem z "Podręcznika", brzmi tak:
Bądźcie jedni dla drugich mili i serdeczni. Przebaczajcie sobie nawzajem, podobnie jak wam Bóg przebaczył w Chrystusie.- List do Efezjan 4:32
Ten fragment daje świetne zalecenie, które wydawać się może naiwne: bądźcie jedni dla drugich mili i serdeczni. Ale przecież to nie naiwność, to mądrość. Bo większość spięć bierze się z tego, że ktoś powiedział coś niemiłego, burknął coś sarkastycznie albo popchnął niechcący skutecznie rozlewając zawartość kubka na... cokolwiek.
O ile udaje się nam przypomnieć tę zasadę, zanim ktoś wybuchnie, to jest dobrze. O ile ktoś wybuchnie, ale nikogo szczególnie nie porani i wtedy zasada zostanie przypomniana, to też nieźle.
Autor "Podręcznika" zna ludzi świetnie, lepiej niż ktokolwiek inny. I ten konkretny Autor tego konkretnego podręcznika wie, że wcześniej czy później nie będziemy dla siebie ani mili ani serdeczni. Dlatego w tej zasadzie jest także część druga.
Siła przebaczenia
Przebaczenie jest rozwiązaniem. Ten fragment pokazuje jak i dlaczego przebaczać. Mam przebaczyć mojej żonie, moim dzieciom czy innym osobom nie dlatego, że są tacy świetni, ale dlatego, że sam otrzymałem od Boga przebaczenie. Dlatego, że doskonały Bóg sam podjął inicjatywę, żeby móc mi przebaczyć: to ja złamałem wielokrotnie Jego doskonałe standardy, Jego doskonałe Prawo, więc On - ponieważ zna mnie i kocha - sam postanowił przyjąć należną mi karę i dać mi wybaczenie. Ja mam tylko uznać swoją winę i przeprosić Go, a On zrobił już resztę i przyjął na siebie wszystkie konsekwencje mojego grzechu.
O tym właśnie opowiadam moim dzieciom. I mogę chyba powiedzieć, że nie mamy na dziś żadnej sprawy pomiędzy moją żoną a mną czy pomiędzy moją żoną a dziećmi, która nie byłaby rozwiązana w wyniku przebaczenia.
...bo chcemy przebaczać jedni drugim, bo Bóg dał nam wzór takiego przebaczenia.
Decyzje i emocje
Na koniec bardzo ważna sprawa: spięcia, awantury, kłótnie itp. wiążą się z emocjami, ze zranieniami, z burzą uczuć. I te emocje są często niezależne od nas samych - po prostu się pojawiają. I nie mam wpływu na to, że denerwuję się na dzieci albo na żonę w czasie jakiegoś spięcia.
Co więcej, emocje mają to do siebie, że mogą się nawarstwiać, nakręcać, wzbudzać... a wraz z nimi słowa czy gesty, które głęboko ranią.
Tekst z naszej tabliczki mówi "przebaczajcie". Ale jak przebaczyć, kiedy emocje huczą?
Tutaj przychodzi mi z pomocą znowu tekst z tabliczki. Tam jest napisane, że Bóg przebaczył nam w Chrystusie. I nie chcę tutaj rozwijać teologicznie tego tematu, ale mogę podsumować, że Bóg przebaczył nam w Chrystusie samemu ponosząc koszt. Kiedy Jezus umierał za moje grzechy, ja jeszcze nawet nie byłem na świecie, a On poniósł śmierć za mnie i dla mnie. Poniósł największy koszt jaki mógł przyjąć jako człowiek, jako wcielony Bóg - umarł z mojego powodu.
Kiedyś usłyszałem, że przebaczenie to decyzja. To nie emocje, które mogą szaleć niezależnie od mojej woli tylko decyzja mojej woli. I że kiedy decyzja zostanie szczerze podjęta, to z czasem emocje ją dogonią.
Ta świadomość bardzo pomaga mi na co dzień. Każdego tygodnia moja żona i ja podejmujemy kilka, kilkanaście, a czasem może i kilkaset decyzji o przebaczeniu sobie nawzajem albo dzieciom. Zatrzymujemy się i podejmujemy decyzję... a po jakimś czasie emocje przestają gnać i siadają obok decyzji.
To nasz sposób: przebaczać tak, jak Bóg przebaczył nam w Chrystusie.
Z tym sposobem wiążę nadzieje dla naszego małżeństwa i dla naszej więzi z dziećmi.
Komentarze
Prześlij komentarz