Religia w szkole z perspektywy protestanta
OKO.press postanowiło uczcić Boże Narodzenie publikując 25 grudnia wyniki sondażu mówiące, że 68% respondentów jest przeciwne nauczaniu religii w szkole. Uważam, że data publikacji jest prowokacyjnie dobrana, ale warto zastanowić się co ten sondaż mówi o nauce religii w szkole.
Photo by Mateus Campos Felipe on Unsplash
Obserwacje
Poniżej wykres przedstawiony w publikacji OKO.press
źródło: strona OKO.press (dostęp: 26.12.2020)
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to data publikacji – portal OKO.press opublikował te wyniki w Boże Narodzenie. Możliwe jest, że akurat skończyły się redaktorowi newsy i musiał opublikować cokolwiek, ale jakoś trudno mi w to uwierzyć.
Druga obserwacja jest taka, że zdanie otwierające artykuł zawiera odwołanie do słynnego „religia to opium dla ludu” autorstwa Karola Marksa. Być może jestem wyczulony na marksistowskie treści, jednak uważam, że dałoby się celnie podsumować wyniki tego sondażu bez odwołania do jednego z ojców komunizmu.
Trzecia obserwacja to postępujący spadek zaufania do Kościoła Rzymskokatolickiego jako organizacji i zwiększenie ilości osób przeciwnych nauczaniu religii w szkołach publicznych.
Nauczanie religii w szkole czy w Kościele?
Tak się składa, że nawróciłem się w wieku 31 lat (napiszę o tym przy innej okazji), a przedtem – od 12 roku życia – uważałem się za ateistę. Nie przeszkodziło mi to jednak w ukończeniu kursu religii rzymskokatolickiej (wychowałem się w zwyczajnej polskiej rodzinie, gdzie tradycje katolickie były żywe, choć praktyczna religijność nie istniała) na poziomie szkoły podstawowej i średniej. Byłem bardzo dobrym uczniem, więc i ocena z religii była zawsze bardzo dobra lub celująca. W tym samym czasie wyśmiewałem katolicyzm i inne religie, a nawet wywieszałem ośmieszające księży i wiarę katolicką rysunki w otaczającej mnie „przestrzeni publicznej” (nie wchodząc w szczegóły).
Przed moim nawróceniem uważałem, że nauczanie religii (ówcześnie oznaczało to dla mnie wyłącznie religię rzymskokatolicką, nie znałem żadnych protestantów czy prawosławnych) nie powinno odbywać się w szkole. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Nawrócenie zmieniło z czasem niemalże wszystko w moim życiu, ale… nadal uważam, że nauka religii nie powinna odbywać się w szkołach.
Podkreślam, że chodzi o szkoły publiczne, gdyż szkolnictwo wyznaniowe powinno być nadal dopuszczone i jako takie korzystać z wolności praktyk religijnych, a wśród nich także z wolności praktykowania religii w szkole. Moje dzieci uczęszczają do szkoły chrześcijańskiej, gdzie część ich edukacji stanowi nie tylko nauczanie religii ewangelicznej, ale także zajęcia związane z Biblią oraz wspólna modlitwa.
Dlaczego więc uważam, że szkoły publiczne nie powinny nauczać religii?
Najważniejszy powód to szkoda dla samej nauki religii. Co prawda, podkreślam, że religijność nie czyni z nikogo chrześcijanina (tzn. wychowanie chrześcijańskie nie czyni chrześcijanina – wyłącznie osobiste nawrócenie skutkuje „powstaniem nowego chrześcijanina”), ale wychowanie chrześcijańskie jest ważne. Nie wierzę w neutralność światopoglądową (wspominałem o tym tutaj) – odbyłem wiele rozmów z piewcami neutralności światopoglądowej w sferze edukacji i większość z nich okazywała się ateistami czy agnostykami, a postulowana „neutralność” była promocją ateizmu lub agnostycyzmu właśnie.
Idźcie więc i pozyskujcie uczniów pośród wszystkich narodów. Chrzcijcie ich w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego i uczcie przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem (Ewangelia Mateusza 28:19-20)
Zgodnie z Biblią – m. in. powyższym cytatem z Ewangelii Mateusza – mam nie tylko prawo, ale i obowiązek uczyć moje dzieci wszystkiego, co Jezus przekazał swoim uczniom. Ten zapis nie dotyczy wyłącznie nauczania własnych dzieci, lecz formowania nowych pokoleń uczniów Jezusa (to właśnie pomysł samego Mistrza, jak ma się rozwijać Jego Kościół), ale moje dzieci są najbliższym mi kolejnym pokoleniem uczniów Pana Jezusa (oczywiście o ile się nawrócą) i mam je prowadzić do decyzji nawrócenia.
Dlaczego uważam, że przeniesienie nauki religii do sal katechetycznych, szkółek niedzielnych itd. jest potencjalnie lepsze niż trzymanie ich w szkołach? Otóż z tego rodzaju edukacji skorzystają wyłącznie ci, którzy będą chcieli i będą na tyle zdecydowani, żeby dopilnować dzieci lub je tam zawozić. Jeśli ktoś poważnie traktuje nauczanie dziecka angielskiego albo jazdy konnej albo tenisa, to zawozi dzieci na takie zajęcia lub przynajmniej upewnia się, że na te zajęcia uczęszczają. Jeśli więc ktoś będzie chciał, żeby dziecko ukończyło kurs religii katolickiej, protestanckiej, prawosławnej itd. to będzie czynił analogicznie.
Co więcej, księża nie będą już musieli wysłuchiwać, że biorą pieniądze ze wspólnej kasy publicznej za naukę religii. I tutaj płynnie przechodzimy do drugiego powodu – niech Kościoły utrzymują się same!
Generalnie większość znanych mi lokalnych Kościołów ewangelikalnych – np. najbliższych mi baptystycznych, ale też zielonoświątkowych, chrystusowych, wolnych itd. – utrzymuje się z tego, co wierni tych Kościołów im podarują lub co same Kościoły zarobią (z różnych działalności, jak drukarnie, najem pomieszczeń, wynajem pokoi itd.).
Na boku zostawiłbym rozważania o Funduszu Kościelnym, którego likwidacji domaga się wiele nowoczesnych środowisk nie wiedząc czy nie pamiętając, że ten fundusz wymyślony został w PRL, żeby usprawiedliwić „legalną kradzież” dóbr kościelnych. Moim ulubionym przykładem jest tutaj poznańska Malta: dzisiaj to nowoczesna i piękna okolica z aquaparkiem wykorzystującym źródła termalne, z torem regatowym, całorocznym stokiem narciarskim i wielkim centrum handlowym… ale przed wojną w dużej mierze należała do katolickiej parafii pw. Świętego Jana Jerozolimskiego i była tam komandoria Zakonu Maltańskiego (stąd nazwa!), więc myślę, że tamtejszy proboszcz przyklasnąłby likwidacji Funduszu Kościelnego w zamian za zwrot choćby części tego terenu wraz z prawami do zysków z posadowionej tam infrastruktury (przypuszczam, że miliony złotych rocznie, które trafiałyby do parafialnej kasy zrekompensowałyby konieczność odprowadzenia kilkunastu tysięcy na księżowskie emerytury).
Wracając do utrzymywania Kościołów z datków ich członków czy sympatyków, to widzę tutaj same plusy. Kiedy głoszę komuś Ewangelię i słyszę zarzuty o takie czy inne prowadzenie się duchownych i że są oni nieusuwalni (tak twierdzą niektórzy moi rozmówcy), to moja odpowiedź jest prosta: jeśli nie podoba się tobie, jak działa twój Kościół, to idź do innego. Nie wspieraj go, odetnij się i poszukaj tego, który ci odpowiada. I zwykle okazuje się, że mój rozmówca tak naprawdę nie chce podporządkować się Bogu, a nie tylko księdzu. Czyny księdza przeszkadzają (często słusznie, także oglądałem „Nie mów nikomu”), ale większość moich rozmówców skonfrontowana z Bożym Słowem nie chce podporządkować się także Bożemu Słowu.
Wielu moich rozmówców – na co dzień inteligentnych, prężnych przedsiębiorców, specjalistów czy innych nowoczesnych ludzi – przejawia jakieś irracjonalne lęki, jeśli chodzi o kontakty z Kościołem Rzymskokatolickim. Tymczasem da się żyć w innym kontekście i jestem tego żywym przykładem, jako były ateista i były katolik, a obecnie duchowny protestancki. Znam też ludzi, którzy zerwali z Kościołem Rzymskokatolickim na drodze formalnej lub faktycznej apostazji i także żyją. Wystarczy tylko jasno postawić sprawę… i właśnie tutaj widzę wiele niezdecydowania u ludzi, którzy na co dzień krytykują Kościół Rzymski, a jednocześnie nie uczestniczą w jego życiu ani nie zrywają z nim pozostając takimi niby-katolikami narzekającymi, lecz nie czyniącymi żadnej zmiany.
Kolejny powód, dla którego uważam, że nauczaniem religii powinny zajmować się Kościoły i związki wyznaniowe, a nie publiczne szkoły, jest powiązany z dwoma poprzednimi. Myślę, że spadnie ilość osób wysyłających dzieci na katechezę. Dla mnie to dobra wiadomość.
Dlaczego? Bo łatwiej mi głosić Ewangelię komuś, kto nie widzi swoich powiązań z Kościołem Rzymskokatolickim niż komuś, kto ma fałszywe przekonanie o jakiejś więzi z Bogiem. Większość moich nienawróconych znajomych jest przekonana, że w odniesieniu do Boga „jakoś to będzie”. Przecież Bóg jest dobry, Jezus dał się ukrzyżować za grzeszników, a papież Franciszek powiedział kiedyś jednemu dziecku, że tata-ateista, który zmarł, też na pewno będzie z Bogiem. Owszem, Bóg jest dobry, ale – i to jest straszne! – jest także sprawiedliwy. Owszem, Jezus dał się ukrzyżować za grzeszników, ale sam powiedział, że zbawieni będą tylko ci, którzy Jemu wierzą. No i papież Franciszek palnął głupotę: jak ktoś odrzuca Jezusa, to odrzuca zbawienie. I o tym wszystkim łatwiej mi mówić ludziom, którzy decydują oderwać się od Kościoła Rzymskokatolickiego.
Czy jestem zatem antykatolicki? To chyba zależy, co ktoś rozumie pod tym pojęciem. Osobiście nie mam nic przeciwko katolikom, tak jak nie mam nic przeciwko ateistom, agnostykom, muzułmanom czy Świadkom Jehowy. Jestem jednak świadom, że oni nie znają prawdy o Jezusie lub znając ją odrzucają.
Ostatni powód jest natury organizacyjnej. Kiedy moja najstarsza córka chodziła do zerówki, to musiała opuszczać salę, kiedy przychodziła katechetka. Nie miałem żalu o to do dyrekcji szkoły, ale nie podobało mi się to. Dziś moja córka i jej rodzeństwo chodzą do szkoły chrześcijańskiej, gdzie nie tracą czasu, lecz uczą się tego, czego chcemy, żeby się uczyli. Ale jestem świadom, że większość dzieci w Polsce ma do wyboru albo katechezę albo świetlicę (zerówki) albo zajęcia ateistyczne (czytaj: etykę). Powrót nauki religii do Kościołów i im podobnych zmniejszyłby problemy organizacyjne.
Podsumowując, nie sprzeciwiam się nauce religii w ogóle. Sam jestem czynnym kaznodzieją i sam także prowadzę zajęcia z dziećmi. Nie sprzeciwiam się nauce religii katolickiej dla tych, którzy chcą jej nauczać dzieci. Ale uważam, że lepiej jest, kiedy państwowa szkoła i nauka religii są odseparowane.
Co oczywiście nie kończy wojny ideologicznej o edukację, ale przenosi ją na inny poziom… ale to już temat na inne rozważanie.
Komentarze
Prześlij komentarz