Nie każda bitwa jest moja

Kiedy czytam artykuły w Internecie lub wpisy w social mediach, to wielokrotnie czuję potrzebę wesprzeć kogoś, kto pisze coś, co uważam za słuszne. Ale jeszcze częściej mam ochotę sprzeciwić się komuś, kto w mojej ocenie wykręca prawdę lub postępuje niewłaściwie. Często tak właśnie robię, ale jeszcze częściej przypominam sobie słowa mojego przyjaciela ze Śląska i nic nie piszę.



Stare cmentarze wojenne

Mój przyjaciel, Bogdan, wybrał się z grupą naszych wspólnych znajomych na męski wypad w Bieszczady. Bogdan jest bardzo ciekawą postacią i bardzo zachęcam do tego, by poznać go i jego dzieło. W czasie tej ich wędrówki dotarli do masywu Chryszczatej, gdzie na początku 1915 roku dochodziło do krwawych walk pomiędzy armią carskiej Rosji i cesarsko-królewską armią Austro-Węgier. Bogdan stwierdził, że kiedy szli przez te okolice, to wielkie wrażenie zrobiły na nim rzędy grobów ludzi, którzy zginęli tam walcząc za ziemię, która już za kilka lat miała należeć do kogoś innego.

Zapomniana, wielka wojna

Zaintrygowany tą opowieścią poszukałem samemu u wujka Google i odkryłem fascynującą opowieść sprzed 100 lat z morałem, który jest aktualny także dzisiaj.

Dzisiaj Bieszczady są kojarzone jako oaza spokoju położona na odległym - z perspektywy większości mieszkańców Polski - krańcu kraju. Jest to na tyle spokojne miejsce, że powstało nawet powiedzenie, by "rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady".

Ale w czasie Wielkiej Wojny lat 1914-1918 te spokojne dziś okolice stały się teatrem działań wielkich armii, które wielokrotnie przemaszerowały tam i z powrotem. Nie tylko jednak maszerowały - Bieszczady ucierpiały też od krwawych walk, których apogeum przypadło na przełom lat 1914-1915.

Bieszczady stały się celem dlatego, że przejście przez nie otworzyłoby szybką drogę kawalerii rosyjskiej wprost do serca Węgier. Armia rosyjska w Galicji skoncentrowała 70 dywizji piechoty i 23 dywizje kawalerii, a Austro-Węgry przeciwstawiły im 34 dywizje piechoty i 13 dywizji kawalerii. W sumie w Galicji stanęło naprzeciw siebie ok. 2 milionów żołnierzy różnych narodowości pod dwoma sztandarami: rosyjskim i austro-węgierskim.

Na początku stycznia 1915 r. front w Bieszczadach ustabilizował się, by od połowy miesiąca stać się areną wielkiej ofensywy austro-węgierskiej. Na niewielkim obszarze dowództwo C.K. Armii zgromadziło 25 dywizji przeciwko 22 dywizjom rosyjskim. Celem było odblokowanie oblężonej przez Rosjan twierdzy w Przemyślu. Zima w tamtym roku przerywana była odwilżami, ale temperatura spadała bardzo często do -30 stopni, a śmierć przez zamarznięcie zbierała obfite żniwo. Zaopatrzenie także nie dawało rady mrozom, a żołnierze nierzadko nie mieli dostaw ciepłych posiłków tym bardziej, że na części obszaru zakazano palenia ognisk. Co więcej, zamarzały zamki w karabinach, co powodowało, że wiele walk odbywało się na bagnety.

Zimowa ofensywa nie przyniosła rozstrzygnięcia, a żołnierze obu stron konfliktu utknęli w ciężkich warunkach. Wspomnienia mówią, że 10 marca 1915 r. olbrzymia burza śnieżna przerwała walki i pochłonęła kilka tysięcy zamarzniętych na śmierć.

Do przełomu doszło dopiero w maju, kiedy Austro-Węgry zostały wsparte przez Niemcy. Niewielki odcinek frontu został zapchany po raz kolejny ogromną armią: z jednej strony zgromadzono ponad 200 tysięcy żołnierzy austro-węgierskich i niemieckich wraz z 1000 dział, a po drugiej stronie czekało około 100 tysięcy żołnierzy rosyjskich wspartych 200 działami.

Zacięte walki kosztowały życie tysięcy z nich. Po kilku dniach rosyjska obrona załamała się i zwycięskie wojska niemiecko-austro-węgierskie ruszyły w pościgu za rozbitymi wojskami rosyjskimi.

Warto tutaj podkreślić dwie sprawy. Po pierwsze, w maju 1915 roku Rosjanie oddawali prawie bez walki ogromne tereny Galicji, które wcześniej zdobyli za tak wielką cenę. Po drugie - i najważniejsze - żadne z państw zaangażowanych w te krwawe walki nie istniało już 4 lata później!

W wyniku walk zniszczenia i straty dotknęły też miejscowości i ludność zamieszkującą Bieszczady. Szacuje się, że na tym obszarze zniszczeniu uległo ok. 64000 budynków, zniknęło ok. 4000 hektarów lasu, a wśród ludności cywilnej szalały ospa, cholera i tyfus. Wsie i miasteczka zostały ogołocone z jedzenia i paszy, a pocięta okopami i zniszczona wybuchami ziemia nie nadawała się pod uprawę.


Mając w głowie tragedię, która spadła na mieszkańców tych ziem, wróćmy jednak myślami do głównych "aktorów" tych wydarzeń czyli do żołnierzy, którzy tam przyjechali, walczyli i polegli lub zmarli z ran czy chorób.

Nie każda bitwa jest moja

Żołnierze, którzy polegli w walkach w Bieszczadach należeli do armii rosyjskiej i austro-węgierskiej oraz sojuszniczej armii niemieckiej. Ci, których personalia są znane (a przynajmniej większość z nich) wydają się być Austriakami, Czechami, Rosjanami, Węgrami czy Niemcami... Słowem, należeli do wielu nacji, które wojna rzuciła w ten zakątek Europy, ale...

No właśnie.

Warto zauważyć, że już kilka lat później te tereny weszły w skład niepodległego państwa polskiego. Innymi słowy, każdy z tych żołnierzy oddał życie w bitwie, która nic dobrego nie przyniosła jego własnemu krajowi. To oczywiście pewne uproszczenie, bo cała ta wojna była częścią skomplikowanego mechanizmu dziejowego.

Jednak to, co rzuca mi się w oczy, to prosta obserwacja: ci żołnierze przyjechali tam walczyć w wojnie, która - w taki czy inny sposób - miała ratować ich kraj. Tymczasem kilka lat później oba państwa już nie istniały - carska Rosja rozpadła się i z czasem przekształciła w Związek Radziecki, a na gruzach Austro-Węgier powstało kilka państw narodowych. Niemcy także zostały rozbite, a ich tereny okrojone.

Jaki z tego według mnie morał na dziś? Jak napisałem na wstępie często chcę zabrać głos w jakiejś sprawie, która akurat w tym momencie wydaje mi się ważna i warta mojego zaangażowania. Tymczasem nie każda z nich okazuje się być ważna kilka dni później, a część z nich przestaje być warta uwagi jeszcze wcześniej. Część z nich pozostaje ważna, ale niekoniecznie musi wymagać mojego zaangażowania.

...tymczasem są miejsca, które takiego zaangażowania wymagają: relacje z żoną, wspólny czas z dziećmi, interakcje z bliskimi mi ludźmi w rodzinie, sąsiedztwie czy w Kościele. Mogę się zatem wykrwawiać w nieswoich bitwach pozostawiając tych, którymi powinienem się zajmować.

Na koniec chcę się podzielić myślą, którą usłyszałem od mojego przyjaciela. Mniej więcej można ją zawrzeć w trzech zdaniach: Nie każda bitwa jest Twoja. Nie każda jest warta tego, by ponosić w niej straty. Wybieraj rozważnie te, w które się angażujesz.


Jeśli podoba się Tobie to, co piszę, to postaw mi kawę na buycoffee.to

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dlaczego nie obchodzę Halloween? ...i dlaczego uważam, że chrześcijanie nie powinni tego świętować?

Wychowuję dzieci w wolności od religii - dlaczego uważam, że to nieprawda?

Religia w szkole z perspektywy protestanta